Oboje kochacie siebie i squasha; chcielibyście uczynić wypady do klubu fajnym sposobem na wspólne spędzanie czasu, ale coś nie działa? To nie oznaka braku zrozumienia, a sygnał do przeczytania poniższego tekstu, po którym sporo rzeczy stanie się jasne.
Grali razem długo i szczęśliwie…
Abstrahując od modnych ostatnimi czasy rozważań na poważne tematy związane z odmiennością płci, jedno jest pewne: istnieją drobne różnice w postrzeganiu rzeczywistości. To nie czas i miejsce, by zastanawiać się nad biologicznym lub stereotypowym źródłem tego stanu rzeczy, jednak najczęściej ona podczas gry koncentruje się na wspólnym spędzaniu czasu, a on… trenuje. Rywalizuje. Właśnie dlatego często zdarzają się sytuacje przenoszenia problemów z kortu do domu, co potrafi rozbić nawet najsilniejsze więzi.
To, że oboje kochacie squasha, nie oznacza automatycznie, że kochacie wspólną grę. Ten sport to nie tylko odbijanie piłki, ale także obmyślanie strategii, analiza wyników oraz ogromne wsparcie, jakie jesteście w stanie dać sobie wzajemnie. To przecież lepsze niż kolejny wieczór przed telewizorem czy nudna do bólu randka w modnej restauracji, prawda?
Eksperci zgodni są w jednej kwestii: spoiwo w postaci dowolnej, odbiegającej od rzeczywistości aktywności, którą możecie dzielić z drugą połówką, jest jednym z najtrwalszych. To świetna okazja do ustalenia nowych kanałów porozumienia, ale… równie dobrze może przetrzeć szlaki nowym nieporozumieniom. Czasami bywa tak, że do głosu dochodzą podstawowe, w pełni naturalne różnice w postrzeganiu rzeczywistości, prowadzące do tarć między partnerami.
Mimo porozumienia w życiu może być tak, że on mówi za mało, a ona – za dużo. Troska stanie się denerwująca, a wyrażanie uczuć uciążliwe. Po wszystkim, zamiast pogratulować sobie dobrej gry bez względu na jej przebieg, wynik okaże się być kością niezgody… Warto? Pewnie, że nie.
Jednak to, że pozornie jesteście niedopasowani w grze, nie musi oznaczać, że to stan permanentny. Musicie zrozumieć wspomniane już kilka razy różnice, które wyglądają mniej więcej tak:
-
Ona mówi:
Ma na myśli:
On słyszy:
„Wszystko OK?”
„Kocham cię. Chcę, żebyś wiedział, że nie jesteś sam i że mi zależy”
„Widzę, że się męczysz. Ewidentnie słabniesz”
-
On mówi:
Ma na myśli:
Ona słyszy:
Absolutnie nic – milczy od startu do mety
Nic. Skupia się na grze albo analizuje wczorajszy mecz polskiej reprezentacji.
Niepokojącą ciszę, która od razu nasuwa oczywiste pytanie: „Dlaczego on jest taki zły? Przecież jak gram ze znajomymi, to cały czas gadamy”
Może to wyglądać jak sytuacja patowa, ale rozwiązanie jest naprawdę proste: przed grą rzuć partnerowi mimochodem, żeby dawał znać, jeśli coś będzie nie tak. Ludzie są różni. Jedni mówią mniej, drudzy więcej; jeśli twój partner nie jest urodzonym mówcą, podczas gry daj mu odetchnąć i pozwól skupić się na meczu, nie prowokując do rozmowy. Nadinterpretacja? Być może. Tak czy inaczej, dajcie sobie odetchnąć – trenujcie osobno, ale przynajmniej raz w tygodniu wybierzcie się do klubu wspólnie, a wreszcie znajdziecie wspólny język.
Chemia między wami
Romantycy widzieli w miłości wyższy, ocierający się o boskość cel. Obecnie wiemy, że przynajmniej w części odpowiedzialne są za nią hormony; gdy wchodzicie na kort, transcendencja łączących was relacji zamienia się w burzę związków chemicznych. I bez tego fakt jest taki, że poziom testosteronu u przeciętnego mężczyzny jest jakieś dziesięć razy wyższy niż u kobiety…
To właśnie hormony określają kierunek naszego myślenia, sposób odbierania rzeczywistości. Podczas wysiłku stężenie testosteronu dodatkowo rośnie, więc nie jest niczym dziwnym, że facetom opadają na oczy klapki – do tego stopnia, że 100 proc. ich uwagi poświęcone jest celowi, jaki mają do osiągnięcia. Testosteron hamuje też wydzielanie i wpływ oksytocyny, którą możemy nazwać „hormonem uległości” – jego głównym działaniem jest wywoływanie poczucia ufności, szczodrości, współpracy czy protekcjonizmu lub, właśnie, uległości. Dużo częściej spotykamy się z nią u kobiet, które, posiadając niższy stopień testosteronu, a pozostając w „uścisku” estrogenu, są o wiele bardziej podatne na jej działanie. Oksytocyna jest pierwszym związkiem chemicznym, jaki pojawia się w relacjach matki z dzieckiem, ale wytwarzana jest w różnych sytuacjach – także podczas pobytu na korcie.
Zadajcie sobie wspólnie pytanie: po co gracie razem? Czy podstawą jest wspólne spędzanie czasu, czy może realizacja planu treningowego? Jeśli chodzi o coś bardziej osobistego, postarajcie się odstawić emocje na boczny tor; gdy nie wyjdzie, zróbcie przerwę od wspólnych wypadów do klubu, bo sytuacja może się tylko pogorszyć. Przez ten czas oboje zbierzcie myśli, zastanówcie się nad tym i wróćcie do sprawy z nowymi siłami. Rozwój indywidualny jest równie ważny co drużynowy – nawet jeśli okaże się, że gra w zespole wam nie wychodzi, to po treningu możecie się wspierać, co niejednokrotnie da większego kopa do walki.