Choć większości osób squash wydaje się stosunkowo młodą dyscypliną sportu, prawda jest inna. Pierwsze rozgrywki miały miejsce już w… średniowieczu.
XII wiek, Francja. Liczni mieszczanie namiętnie oddają się najpopularniejszej wówczas grze zwanej La Paume (palma) i rozgrywka ta ma wiele wspólnego ze squashem. Różnica polegała na tym, że piłka była odbijana dłonią, nie rakietą. Lata mijały, aż wreszcie ktoś wpadł na pomysł użycia prymitywnych paletek, co zapoczątkowało rozwój dyscypliny znanej dzisiaj jako tenis. Nie ukrywajmy: to właśnie od niego wziął początek squash, choć dzisiaj nie ma z nim wiele wspólnego.
Ze średniowiecznej Francji przenieśmy się do XIX-wiecznej Anglii, a dokładniej do Londynu. W znanym więzieniu The Fleet osadzeni szukają rozrywki i ktoś wreszcie wpada na pomysł gry w tenisa. Inny stwierdza, że mają na to za mało miejsca, a trzeci proponuje kompromis: zróbmy szmacianą piłkę, odbijajmy ją od ściany.
Mija kolejnych kilka lat i ten „prymitywny” squash migruje z zakładów karnych wprost na salony elitarnych brytyjskich szkół dla chłopców. W okolicach 1830 roku studenci uniwersytetu Harrow najprawdopodobniej przypadkiem przebili gumową piłkę i odkryli, że gra staje się wtedy trudniejsza, ale również bardziej urozmaicona. Stąd wzięła się nazwa dyscypliny – squash znaczy po angielsku tyle co rozgniatać, a właśnie to robiła przebita piłka po zetknięciu ze ścianą. 34 lata później, w roku 1864, w szkołach całej Anglii squash był tak popularny, że ówczesne władze uznały go za oddzielną dyscyplinę sportu. Zaczęto stawiać pierwsze korty, bardzo podobne do tych, jakie możemy dzisiaj spotkać w klubach, ale o wiele mniejsze.
Koniec XIX wieku. W 1890 roku wspomniana już wcześniej szkoła Harrow wprowadza do gry miękką piłkę, a seria Badminton Library of Sports and Pastimes publikuje pierwsze wzmianki o squash rackets – bo właśnie takie miano nosiła nowa dyscyplina. I nosi je do dziś, choć w mowie potocznej przyjęło się po prostu squash. Z kolei sama gra staje się wstępem do nauki tenisa.
Jedenaście lat później, na początku XX wieku, Eustace Miles, znany szerzej jako olimpijski wicemistrz świata w Jeu de Paume (ówczesnej wersji La Paume), publikuje książkę na temat squasha. Pisze, że to świetna gra, ale wyraża również swój żal, że poza Anglią nie spotyka się jej na uniwersytetach i salonach. Niestety, świat dorastał do oficjalnego uznania dla squasha aż do końca pierwszej wojny światowej; wtedy to ustalono pierwsze zasady. Od tej pory kort miał mieć wymiary 32 na 21 stóp (czyli 9,75 na 6,4 m), a sety miały być rozgrywane do 15 punktów. Dopiero wiele lat później zaczęto obniżać tę liczbę do dziewięciu, by skrócić tym samym czas trwania meczu.
Pierwsze oficjalne mistrzostwa squasha odbyły się w 1920 roku, oczywiście w Wielkiej Brytanii. Co ciekawe, aż do lat 60. XX wieku wśród pań wygrywały wyłącznie Brytyjki; wyróżnić warto niepokonaną dziesięć razy z rzędu Janet Morgan (po mężu Shardlow). Tuż po niej nadszedł czas na Australijkę Heather McKay, niezwyciężoną od 1966 do 1977 roku oraz Nowozelandkę Susan Devoy, dominującą na podiach od 1984 do 1992 roku. Wśród mężczyzn na uwagę zasługują osiągnięcia Jonaha Barringtona z Irlandii oraz Geoffa Hunta z Australii. Pierwszy wygrał sześć razy z rzędu w brytyjskim Open (1967-1973). Hunt może pochwalić się o wiele dłuższą listą zasług, ale najbardziej imponujący jest fakt bycia absolutnym numerem jeden w międzynarodowym rankingu graczy od 1975 do 1980 roku.
Początkowo międzynarodowy squash był kontrolowany przez narodowe związki w Anglii i USA. Wraz ze wzrostem zainteresowania grą zaczęły powstawać ogólnoświatowe organizacje, regulujące jej oficjalne zasady. Pierwsza była Światowa Federacja Squasha, znana początkowo jako International Squash Rackets Association, czyli Międzynarodowe Stowarzyszenie Squasha, którą powołano w 1967 roku. Jednak nie tylko fakt rozgrywania mistrzostw przyczynił się do popularyzowania tej dyscypliny.
Zareklamowały ją wojska angielskie, które stacjonowały w Indiach, Afryce Płd., Pakistanie, Nowej Zelandii i wielu innych państwach. Miejscowa ludność podpatrywała zasady i sposób gry, naśladując wojska JKM. Jednak prawdziwy boom na squasha nastąpił wraz z boomem gospodarczym po drugiej wojnie światowej.
W połowie lat 90. XX wieku doliczono się aż 46 tysięcy kortów, na których grało 15 milionów graczy. W 1993 roku powstała PSA – Professional Squash Association, będąca połączeniem WPSA (World Professional Squash Association) i ISPA (International Squash Professional Association). To druga, po wspomnianej wcześniej ISRA, międzynarodowa organizacja, skupiająca graczy zawodowych, której domeną jest organizacja najważniejszych profesjonalnych turniejów na świecie dla zawodników z czołówki. Jej tenisowym odpowiednikiem jest znane na całym świecie ATP. Rocznie rozgrywa się około 120 turniejów w różnych częściach świata, a 500 obecnie zarejestrowanych zawodników walczy o pozycję w comiesięcznie aktualizowanym rankingu.
Wart wspomnienia jest również fakt istnienia oddzielnego stowarzyszenia dla pań, powstałego w 1985 roku jako WISPA (Women’s International Squash Association). Po 21 latach działalności zamknięto je, by rok później utworzyć WSA – Womens Squash Association.
I tak dochodzimy do czasów zdecydowanie nam bliższych. Dziś schemat „zarażania” squashem jest prawie jednakowy: zbiera się kilku zapaleńców i podejmuje decyzję o promowaniu go w swoim kraju. Potem budowane są korty, powstają kluby i szkółki, organizowane są mistrzostwa i turnieje. Początkowe grono powiększa się kilkukrotnie, chętnych przybywa. Tak jak obecnie w Argentynie, Brazylii, Japonii i Polsce.
Przyszłość rysuje się w świetlanych barwach – squash pretenduje do bycia jedną z dyscyplin sportowych rozgrywanych na igrzyskach olimpijskich. Mimo przegranej, zapał graczy nie ostygł i po raz kolejny robią wszystko, by się udało. W ostatnim głosowaniu squash przegrał ze znanymi od tysięcy lat zapasami, stając w szranki także z bardzo popularnym, szczególnie w USA, baseballem. Już sam fakt znalezienia się w takim gronie zdaje się potwierdzać słowa Nicol David, czyli obecnej numer jeden w PSA World Open: „Squash to przyszłość, nie przeszłość”. Nam z kolei pozostaje czekać na dobre wieści i trzymać kciuki.