Racketlon – gdy jedna rakieta to za mało

Każdy ma kiedyś dość. Sportowcy także – przychodzi czas, kiedy monotonia wiążąca się z długotrwałym treningiem jednej dyscypliny staje się nie do zniesienia i po prostu musimy coś zmienić. Choć ciężko w to uwierzyć, nawet do squasha potrafi wedrzeć się monotonia.

W tym wypadku możecie po prostu odwiedzić siłownię – jednak ile można machać podobnymi przyrządami w rytm ulubionej muzyki? Aerobik, fitness… a może joga? Wszystko jest dobre, bo zwiększa możliwości naszego organizmu i pozwala rozwijać całe ciało, ale nic nie zastąpi ekscytacji towarzyszącej rywalizacji z drugim człowiekiem. Jednak i to, jeśli odbywa się w ramach jednej dyscypliny, może doprowadzić do znudzenia. Co wtedy? Pierwszym wyjściem jest rezygnacja z czynnego” sportu na rzecz tego biernego” (siłownia, etc.). Drugim, znacznie bardziej rozwojowym, odkrycie nowego lądu. I to właśnie mamy zamiar zrobić w tym artykule – będziemy Kolumbami, którzy odkryją tajniki nowego lądu, będącego zaskakująco szybko rozwijającym się, zupełnie nowym sportem rakietowym. Przyłączycie się?

Dawno, dawno temu…

Racketlon, bo to o nim mowa, stanowi hybrydę tenisa ziemnego oraz stołowego, badmintona i – naturalnie – squasha. Brzmi skomplikowanie? Zapewniamy, że wcale tak nie jest, po kilku minutach zaczniecie łapać podstawy i zdobywać pierwsze punkty.

Historia racketlona rozpoczyna się w latach 80. ubiegłego wieku, kiedy grupie Finów wpadł do głowy pomysł połączenia ze sobą czterech sportów rakietowych. Powolny rozwój trwał kilkanaście lat, kiedy to Szwedzi wprowadzili cały system rozgrywania meczów, którym posługują się gracze na całym świecie także dziś. Niecałe dwadzieścia lat po powstaniu racketlona odbyły się pierwsze mistrzostwa świata (2001 r.). Nad Wisłę zawitał w okolicach 2004 roku i właśnie wtedy zorganizowano po raz pierwszy mistrzostwa Polski.

Kolejność gier

Mecze rozgrywane są w czterech setach, a każdy trwa, dopóki jeden z zawodników nie zdobędzie 21 punktów. Jeśli jeszcze nie zapaliła wam się lampka w głowie, to podpowiadamy: w pierwszym gramy w ping-ponga, w drugim – w badmintona, w trzecim – w squasha, a na końcu – w tenisa. Kolejność zawsze pozostaje taka sama, a każdy zdobyty punkt liczy się tak samo; nie ma sportu „ważniejszego”, który gwarantowałby szybsze zwycięstwo. Zasady są proste i łatwe do zrozumienia, ale rozgrywka wymaga nie lada tężyzny i umiejętności opanowania czterech różnych rakiet. Ponadto zwróćcie uwagę na konstrukcję punktacji – tutaj nie przejdzie odpuszczenie reszty meczu, jeśli wygraliśmy dwa pierwsze sety; nawet jeśli założymy, że przeciwnik został w nich pokonany do zera, a w następnych wygrał o włos (19 do 21), to koniec końców da mu to przewagę. Jedynym wyjściem jest więc walka do samego końca i kształtowanie w sobie nawyków oraz umiejętności pozwalających rozgrywać wielowymiarowe pojedynki, w których jedna ustalona taktyka to tyle co nic.

Mecz racketlona składa się
z czterech setów. po jednym w każdej dyscyplinie. Zwycięzcą całego meczu jest zawodnik, który zdobył
więcej punktów sumarycznie
we wszystkich setach.

Pokutuje stwierdzenie, że jeśli coś jest do wszystkiego, to jest tak naprawdę do niczego. Dobrym przykładem będą smartfony, które pomimo błyskawicznego rozwoju według badań przekonują do siebie tylko (lub aż) 60 proc. Polaków. Pozostali potrzebują „telefonu do dzwonienia”, bo przecież takie jest jego podstawowe zastosowanie. Opinia o racketlonie mogłaby być podobna, jednak na razie trudno to zweryfikować, bo w Polsce to ciągle czarna magia i tygiel czarownicy, choć na świecie z roku na rok przybywa nowych zawodników.

Znajdziecie wśród nich tych znudzonych jednym sportem uprawianym od dłuższego czasu, ale także fanów squasha i tenisa, chcących pogodzić je ze sobą. Racketlon nie jest zwyczajną mutacją, chaotycznym pomieszaniem zasad ww. dyscyplin – to oczywisty krok w dziedzinie rozwoju wszystkich sportów rakietowych, które kiedyś na osi historii po prostu musiały się spotkać. Prócz spełnienia oczekiwań wymagających graczy, to także dynamiczna i niezwykle różnorodna zabawa, która przez długie lata nie pozwoli wpaść w monotonię, dostarczając przy tym pokaźnej ilości rywalizacji. O tak oczywistych rzeczach jak solidny wycisk, poprawa kondycji czy spalanie kalorii nawet nie trzeba mówić…

Uprawiając w zasadzie jeden sport, korzystamy z dobrodziejstw czterech. Daniel Amen, amerykański psychiatra, w czasie śledzenia i rozmyślania nad zagraniami w ping-pongu dostrzegł unikalną zaletę – aktywację różnych obszarów mózgu w jednym czasie. Podobnej sytuacji nie zauważono natomiast w innych sportach. Poza tym, ze względu na tempo rozgrywki, tenis stołowy działa na naszą koordynację ruchów, wydolność organizmu oraz jego dotlenienie. Godzina potyczki na stole pozbawi nas blisko 300 kcal.

Badminton jest grą zręcznościową – podczas meczu lotka może osiągnąć nawet prędkość 320 km/godz.! Najlepsi zawodnicy wykonują odbicie mniej więcej co sekundę, a czas pomiędzy nimi musi im wystarczyć na podjęcie decyzji taktycznych. Dodatkowym wynagrodzeniem jest spalenie około 400 kcal po godzinie gry. Przyjemne z pożytecznym.

Tenis to także kwestia zwinności, ale w największym stopniu siły – to właśnie tenisiści wyróżniają się największą tężyzną fizyczną spośród wszystkich zawodników sportów rakietowych; to na tyle ważne, że często partyjka tenisa zalecana jest jako rehabilitacja w chorobie niedokrwiennej serca. Ponadto reguluje ciśnienie tętnicze, znacznie zmniejsza ryzyko zachorowania na cukrzycę, zwiększa pojemność płuc i chroni przed mnóstwem nieprzyjemnych chorób.

Squasha wszyscy znacie – stawiamy bardziej na szybkość poruszania się niż na siłę. To intensywny trening nad pośladkami, udami, mięśniami ramion, brzucha, pleców, łydkami… Godzinna partyjka to doskonały zamiennik siłowni, fitnessu i aerobiku, podczas której pozbędziemy się minimum 600 kcal. Z racji swojej specyfiki jest świetną dyscypliną dla kobiet – chyba żadna, która miała okazję spróbować, nie zrezygnowała z czystym sumieniem z gry.

A racketlon? Na pewno nie musicie być mistrzami powyższych dyscyplin, by odnosić sukcesy, jednak i tu wyróżniamy dwie podstawowe opinie. Jedni twierdzą, że podstawą jest jak najlepsze wyszkolenie w jednej lub dwóch dziedzinach, a doszkalanie w pozostałych; drudzy, że warsztat powinien być wyrównany i najlepiej zacząć swoją racketlonową przygodę z czystym kontem, ucząc się od podstaw. Treningi, jakie są podstawą naszych przyszłych sukcesów, to jedyny minus – trenując squasha, wystarczy wpaść do klubu nawet na godzinę tygodniowo. Racketlon wymaga więcej uwagi w tym względzie, jednak rekompensuje to naprawdę świetną zabawą.

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Please enter your comment!
Please enter your name here